O jednym z najciekawszych filmów roku.

Jak pisać o filmie jednocześnie nie pisząc o filmie? Postaram się to zrobić jedynie wprowadzając Was odrobinę w fabułę lecz nie zdradzając nic więcej. Nie dlatego, że poprosił o to recenzentów sam reżyser Parasite (기생충). Można pomyśleć, że to tylko taki zabieg marketingowy ze strony Joon-ho Bonga, by podsycić zainteresowanie mediów. Bynajmniej. Każdy kto ma już za sobą seans tego koreańskiego filmu, zgodzi się ze mną, że im mniej wiemy o fabule tym lepiej dla nas. Dlatego proszę, unikajcie spoilerów, wypowiedzi na forach i dyskusji w internecie. Nie ma chyba nic gorszego jak przeczytać za dużo o tej produkcji. Bo Parasite z każdą minutą daje nam coraz więcej i więcej, angażując nas i skłaniając do refleksji. Bierze widza z zaskoczenia nie dbając o to, czy akurat jest przygotowany na to, co widzi czy też nie. Bawi się z nami. Bawi się nami.

O czym tak pokrótce jest Parasite, zdobywca Złotej Palmy na festiwalu w Cannes? Można rzec, że o rodzinie. O rodzinie, której nie wiedzie się za dobrze. Żaden z członków tej czteroosobowej familii nie ma stałej pracy, a dostęp do internetu zdobywa dzięki wi-fi sąsiadów. Bohaterowie mieszkają w suterenie w bardzo ubogiej dzielnicy, gdzieś na przedmieściach nienazwanego dużego miasta w Korei Południowej. I pewnego dnia los daje im szansę. Gi-woo, jedyny syn otrzymuje propozycję pracy korepetytora angielskiego. Lekcje ma prowadzić w bogatej rezydencji państwa Park. Chłopak przenika do świata bogaczy i wkrótce wpada na pomysł, by również i pozostali członkowie jego rodziny podjęli zatrudnienie w tym pięknym, dużym i nowoczesnym domu. Problem w tym, że państwo Park mają już zaufanych pracowników, którzy ani myślą ustąpić miejsca nowym przybyszom. Tutaj będą potrzebne spryt, arogancja oraz brak skrupułów.

Ogromną zaletą filmu Bonga jest to, że wodzi nas za nos i kiedy widz myśli już, że wie w jakim kierunku zmierza historia, następuje spore zaskoczenie. Film nie podąża utartymi schematami. To nie jest płytki hollywoodzki kicz jakiego pełno, wylewający się patos, dłużyzny i przewidywalne sceny. O wyjątkowości Parasite decyduje przede wszystkim to, że postaci są niejednoznaczne, nie do końca dobre czy złe. Już dawno nie miałam do czynienia z tak złożonymi, ciekawymi osobowościami, ludźmi z krwi i kości, którzy są wręcz zdominowani przez środowisko, z którego się wywodzą.

Różnice między jednymi, a drugimi nie opierają się jedynie na bogactwie i jego braku. Rodzina Park to familia przesiąknięta na wskroś zachodnim, amerykańskim stylem życia. Pani Park nie grzeszy inteligencją, żyje w oderwaniu od problemów ludzi z nizin społecznych. Owszem nasi ubodzy bohaterowie to krętacze, czasem obiboki i oszuści, ale między nimi można zauważyć więź. Choć jest specyficzna i bardzo luźna, często ze sobą rozmawiają, dzielą się problemami i wspierają. Sytuacja w jakiej się znajdują zbliża ich do siebie i cementuje relacje. Nawet jeśli nie zawsze postępują słusznie, mogą na siebie liczyć.

Chociaż momentami jest zabawnie,a niekiedy i groteskowo, Parasite nie jest komedią. Elementy czarnej komedii przenikają się tu z thrillerem, dramatem, kryminałem czy nawet horrorem. Wszystko to podsyca dobrze dobrana muzyka i idealnie wyostrzony dźwięk. Nasze zmysły atakują co rusz przedziwne zwroty akcji, spada na nas ogrom emocji bohaterów, ciężar ich decyzji czy niespodziewane wątki gdy na scenę wkraczają nowi bohaterowie. Tego suspensu w niektórych sekwencjach nie powstydziłby się sam Alfred Hitchcock.

Owszem, w pewnym momencie zwłaszcza po koniec filmu, możemy się domyślać końca tej osobliwej historii. Puenta nie jest jednak klarowna, a Joon-ho Bong zostawia dla widzów mały znak zapytania i puszcza oko. Podobnie jak w innym głośnym koreańskim filmie ostatnich lat Płomienie, możemy interpretować zakończenie dwojako. Film porusza kilka ważnych kwestii. Nie bez powodu są tu nawiązania do Korei Północnej, do amerykańskiego stylu życia i bezrefleksyjnego podążania za modą. Niezwykle istotną rolę odgrywają również wzajemne uprzedzenia warstw społecznych i podkreślenie, że ludzie żyjący w tak odrębnych i odległych światach mają zupełnie inne problemy i ciężko im się porozumieć. Widz po seansie sam będzie odpowiadał sobie na pytanie, kto tu jest tytułowym pasożytem. Odpowiedź wcale nie jest taka prosta i jednoznaczna.

Parasite zaskoczy przede wszystkim widzów niezaznajomionych z koreańskim filmem. Ponieważ to właśnie widzowie lubujący się głównie w zachodnim, hollywoodzkim kinie doznają tu największych emocji i zaskoczeń. Recz jasna, oznacza to również, że taka mieszanina gatunków niekoniecznie spotka się z pozytywnym odbiorem. Bo filmy Bonga to kino specyficzne, trudne, mogące zmęczyć mnogością wątków. Mając za sobą już sporo seansów wiem, że nie należy nigdy się spodziewać tego, co oczywiste (przytoczę tu choćby tytuły takie jak Taek-si un-jeon-sa, Pusty Dom czy Kim-ssi-pyo-ryoo-gi). To właśnie kompletny brak przewidywalności czyni oglądanie filmów koreańskich tak wyjątkowym przeżyciem.

Magia kina azjatyckiego polega na zupełnie różnym od tego co znamy ujęciu problematyki, przedstawieniu wydarzeń w sposób groteskowy, czasem sięgający niemal absurdu. W Parasite nie ma miejsca na zastój ponieważ ciągle coś się dzieje, dochodzą wciąż nowe wątki, a jednocześnie nic nie jest podane na tacy. W trakcie seansu nie raz poczujemy się jak uderzeni obuchem w głowę, poczujemy że tracimy grunt pod nogami, może nam doskwierać dyskomfort. I wszystko to w czasie trwania jednej, ponad dwugodzinnej produkcji.

Należy podkreślić, że Bong doskonale wyważył swoje dzieło, gdyż sprawnie posługuje się nie tylko kamerą, ale i słowem. Dialogi i każdy wypowiedziany wyraz mają tu znaczenie, nie uświadczymy zbędnych kwestii, pauzy są pełne napięcia, lokacje dobrane do filmu odgrywają kolosalne znaczenie w tej historii, a aktorzy zdają się rozumieć swoich bohaterów doskonale, nadając im potrzebnych przymiotów. Współczujemy postaciom, by zaraz ich nie lubić, po czym łapiemy się na tym, że tak naprawdę wzbudzają sympatię. Nasza definicja moralności zostaje wystawiona na próbę. Następuje szalona roszada – ci, którzy jeszcze przed chwilą byli górą, teraz ustępują miejsca tym, którzy zdawali się być na przegranej pozycji.

Parasite jest obrazem doskonałym pod względem realizacji. Zderzenie dwóch światów – bogaty dom państwa Park oraz biedne mieszkanko pod ulicą, na której imprezowicze dosłownie oddają mocz, to nie jedyny element tej układanki. Kontrasty i różnice tkwią w każdym detalu. Tak często powracający motyw zapachu, detale w oświetleniu i kolorystyce, color grading, znakomite ujęcia slow motion, odpowiedni montaż, zdjęcia w zachodzie słońca czynią film Bonga jeszcze bardziej interesującym i atrakcyjnym dla widza także wizualnie. Nie da się oprzeć wrażeniu, że Parasite jest niezwykle dopieszczony, estetyczny i zwyczajnie cieszy oko widza.

Rok 2019 jeszcze się nie skończył, ale już mogę stwierdzić, że ten koreański film jest jednym z najlepszych obrazów jakie widziałam nie tylko w tym roku, ale również na przestrzeni kilku ostatnich lat i wyrasta na mojego głównego faworyta azjatyckich produkcji.

Niezmiernie cieszy fakt, że choć z opóźnieniem, będzie można go zobaczyć w kinach w Polsce. Do tej pory gościł na przedpremierowych i nielicznych pokazach, a teraz ma szansę trafić do masowego odbiorcy. Może seans zachęci widzów do dalszego eksplorowania kina azjatyckiego i być może zechce otworzyć się na nowe doznania estetyczne. Parasite nie jest filmem łatwym, przystępnym, ale warto dać mu szansę i po prostu wybrać się do kina, obejrzeć w skupieniu. Niezależnie od tego, czy film przypadnie Wam do gustu czy też nie, na pewno nie pozostawi nikogo obojętnym.

Moja ocena:

Categories: Filmy Recenzja

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *