Recenzja trzeciej odsłony serialu o dzieciakach w szalonych i kolorowych latach 80.

Uwaga! Recenzja zawiera spoilery!

Stranger Things to taki serial, który można kochać albo go nie znosić. Jeśli należycie do pierwszej grupy z pewnością nieobce Wam są filmy typu Gremliny, Goonies czy E.T., czujecie dreszcze gdy słyszycie Never Ending Story i prawdopodobnie chowacie gdzieś w piwnicy pudło z grami na Atari. Ten serial wręcz ocieka kolorami, wszędobylskim cukierkowym kiczem lat 80 i atakuje zewsząd błyszczącymi neonami we wszystkich barwach tęczy. Ta kolorowa, wesoła otoczka posłużyła twórcom, braciom Duffer do wykreowania historii o amerykańskich dzieciakach, które muszą zmierzyć się z własnymi lękami i potworem z innego świata.

Tego lata powracamy do miasteczka Hawkins już po raz trzeci. Akcja tej części dzieje się właśnie w trakcie wakacji. Dzieciaki nadal spotykają się i przesiadują całymi dniami grając w różne gry, choć na horyzoncie pojawia się właśnie duży konkurent i miejsce wszelkiej maści rozrywki – pierwsze, duże centrum handlowe Starcourt. To dodatkowo stwarza też problemy w miasteczku – małe sklepy w tym biznes Joyce Byers zaczynają upadać gdyż tracą klientów.

Nie wszyscy jednak próżnują w te wakacje. Steve Harrington choć nadal z super zaczeską, wydaje się być dojrzalszy, bardziej poukładany i odpowiedzialny. Dorabia pracując w lodziarni Scoops Ahoy (spójrzcie na to twarzowe, marynarskie wdzianko), gdzie dodatkowo próbuje poderwać lokalne ślicznotki i użera się z zadziorną siostrą Lucasa, Ericą, która przesiaduje w lodziarni i stale korzysta z darmowych próbek smaków.

Pracę podjęli również zakochani Nancy i Jonathan, którzy zaczepili się na staż w Hawkins Post. Chłopak wykonuje zdjęcia dla gazety, a dziewczyna przynosi kawę. Nie jest to więc praca dla ambitnej Nancy, która za wszelką cenę stara się udowodnić, że nadaje się na dziennikarkę nawet jeśli oznacza to złamanie kilku zasad. Jeszcze Billy Hargrove (tak, ten Billy) pracuje na miejskim basenie jako ratownik. W słońcu pręży oczywiście wyrzeźbione ciało budząc podziw płci pięknej i flirtuje z panią Karen Wheeler, matką Nancy i Mike’a.

Dorastanie to bardzo ważny element trzeciego sezonu Stranger Things, a burza hormonów szaleje w najlepsze w nastolatkach. Paczka przeżywa kryzys, między innymi dlatego, że Mike spędza całe dnie z Jedenastką na całowaniu i nie ma już czasu dla kumpli. Dustin przyjeżdża właśnie z obozu naukowego do domu i opowiada im o wyjątkowej dziewczynie imieniem Suzie, w której zakochał się z wzajemnością. Koledzy nie reagują jednak tak, jakby się tego spodziewał i podejrzewają, że tajemnicza Suzie nie istnieje. Lucas i Max nadal są parą choć stale się kłócą, a Will czuje się odrzucony gdyż koledzy wolą rozmawiać godzinami o sprawach damsko-męskich i nie mają nawet ochoty na wspólne sesje RPG jak za dawnych czasów. Tymczasem Hopper zachowuje się jak typowy ojciec dorastającej córki, który ma dość migdalenia się parki w pokoju obok i pilnuje nastolatków zostawiając sporą szparę w drzwiach. Jednym słowem nie jest łatwo.

O dziwo chłopaki spędzą bardzo dużo czasu bez Dustina, który dosłownie utknie w centrum handlowym wraz ze Stevem, jego koleżanką z pracy Robin oraz małą Ericą. Wszystko dlatego, że przechwyci tajny szyfr…radzieckich szpiegów i będzie się starał rozwikłać zagadkę. Nawet w najdzikszych snach Dustin nie mógł przypuszczać co znajduje się w centrum rozrywki Hawkins i do jakiego miejsca trafi. A my nie podejrzewamy, że ta mała przemądrzała Erica stanie się dość ważną postacią nie tylko dla samego Dustina, ale także dla całego wątku z Rosjanami.

Kolorowa otoczka to tylko iluzja spokoju i bezpieczeństwa, bo do miasta jak w najgorszym koszmarze powraca Łupieżca Umysłów. Tym razem będzie potrzebować wielu mieszkańców Hawkins, którzy staną się złupionymi, istotami podobnymi do zombie. Bystre oko Nancy zauważy pewne niepokojące zjawisko w domu starszej pani. Nancy, Will, Nastka i cała reszta będą musieli połączyć siły, by zniszczyć ogromnego potwora, który zaczyna już zbierać krwawe żniwo. I tutaj też warto zwrócić uwagę na postać Billy’ego, który niespodziewanie odegra niesamowicie ważną rolę i pokaże oblicze, którego być może do tej pory nie znaliśmy. Ostatecznie sporo dowiemy się o jego dzieciństwie i poznamy wydarzenia, które go ukształtowały.

U dorosłych też się dzieje i to całkiem sporo. Z upływem czasu i po zaobserwowaniu dziwnych, nasilających się zjawisk Joyce (dla Winony Ryder czas się chyba zatrzymał) i Hopper nabiorą podejrzeń, że przejście na Drugą Stronę dotąd zamknięte otworzy się, a ich dzieciom po raz kolejny zagrozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Również i oni będą musieli rozwikłać pewną tajemnicę korzystając z pomocy uprowadzonego Rosjanina i zwariowanego Murray’a i nie dać się przy tym zabić przez śledzącego ich ruskiego agenta podobnego do Arnolda Schwarzeneggera.

Opis brzmi pogmatwanie, ale taki jest właśnie serial Stranger Things – to mieszanina wszystkich gatunków od komedii, fantasy, romansu po kino akcji, thriller i horror. To wciąż przeplatające się z sobą różnorodne wątki. Jednak w tym szaleństwie jest metoda. Gołym okiem widać tu również inspirację Obcym Ridleya Scotta, z ekranu wybrzmiewają szlagiery lat 80, a w miejscowym kinie właśnie wyświetlany jest film Powrót do przyszłości. Twórcy wiedzą jak podsycić w nas nostalgię i zafundować podróż w czasie.

Trzeba przyznać, że w tym sezonie producentom serialu za mocno wszedł product placement – gdzie się nie obejrzymy, dzieciaki wcinają Skittles, M&Ms, chipsy Pringles, wciągają Whoppery z Burger Kinga, a wszystko to popijają dużą ilością Coca-Coli. W Starcourt znajdziemy autentyczne sklepy i bary takie jak Taco Bell, Claire’s, Zales czy the Gap (ten ostatni bierze udział nawet w spektakularnej scenie, a to dla marki naprawdę dobra reklama). Nie może być już nic bardziej amerykańskiego niż to. Nie może.

Z każdym kolejnym odcinkiem serial wydawał mi się coraz straszniejszy. Może to przez dłuższą przerwę, ale odniosłam wrażenie, że jest jeszcze więcej krwawych scen zwłaszcza w konfrontacji ze złupionymi i samym Demogorgonem. Bracia Duffer z ekipą nie szczędzili widzom zbliżeń i typowych dla horrorów jump scare’ów. Sami młodzi aktorzy obecni na Openerze jako goście festiwalu, kilka dni temu rzucili ludziom wyzwanie – obejrzyjcie ten sezon i spróbujcie zjeść pizzę. I szczerze? Widzowie o słabych żołądkach i nerwach powinni sobie odpuścić w trakcie seansu jedzenie czegokolwiek.

Oprawa wizualna i dopieszczanie każdego szczegółu tu znaki rozpoznawcze Stranger Things. Twórcy wiedzą jak przenieść nas w kolorowe lata 80 – oni dosłownie kochają tamte czasy i to widać. Zdjęcia autorstwa Lachlana Milne i Tima Ives są rewelacyjne, kadry bardzo przemyślane, nic nie jest zostawione przypadkowi. Sceny nakręcone w wesołym miasteczku i na wzgórzu to jedne z najlepszych ujęć w całym sezonie. I do tego muzyka oryginalna – klimatyczna, niepokojąca, oparta głównie na syntezatorach. Duet Kyle Dixon & Michael Stein znów intryguje. Na słowa uznania zasługuje również Chris Trujillo, główny scenograf.

Mocnym punktem trzeciej odsłony Stranger Things jest na pewno urocza pieguska Robin grana przez Mayę Hawke. Młodziutka aktorka jest córką aktorskiej byłej pary – Ethana Hawke i Umy Thurman. Ma niesamowitą charyzmę i zadziorny, chrypiący głos. Wniosła w tę serię powiew świeżości, z zaciekawieniem obserwujemy jej relację ze Stevem i to jak jej umiejętności przydają się w sprawie.

Jak zwykle świetnie spisał się też Dustin, który na szczęście wciąż jest nerdem zakochanym w grach, ale tutaj pokazuje też trochę więcej kolorytu głównie dlatego, że przez niemal cały sezon działa najpierw w pojedynkę, a potem z Robin, Stevem i Ericą. Ma zdecydowanie więcej swobody, przez co postać odtwarzana przez Gatena Matarazzo wybrzmiewa jeszcze bardziej wyrastając na głównego bohatera całej trzeciej serii. W ostatnim odcinku jest z jego udziałem przeurocza scenka, której się nie spodziewałam, a przez którą polubiłam tę postać jeszcze bardziej.Ta scena to kwintesencja Stranger Things.

Zgryźliwy Hopper pokazuje zaś swoją wrażliwą stronę i ewidentnie zaczyna coś czuć do Joyce, oboje przekomarzają się niczym dzieciaki w podstawówce. Ta postać wnosi sporo humoru, trzeba przyznać też, że to niezły twardziel biorąc pod uwagę bęcki, które dostał w tym sezonie.

Stranger Things nie pominął też tematów, które są teraz tak totalnie na czasie. Mamy więc dwa wątki: homoseksualny (całkiem zgrabny) i feministyczny i o ile nie mam nic przeciwko dobrze poprowadzonym i uzasadnionym, to jestem w tej grupie, którą irytują te wciskane na siłę. Gdzieś tam  miałam jednak nadzieję, że Steve odkryje w Robin miłość, której wcześniej nie dostrzegał i tych dwoje połączy chociażby wakacyjny romans. Na razie jednak Steve musi pozostać w strefie friendzone.

Wątek feministyczny, a raczej stałe dowalanie płci męskiej przez rudowłosą Max (fakt młodziutką jeszcze i głupiutką), to coś, co jest najsłabszym i najbardziej męczącym punktem trzeciej serii serialu. Poświęcono temu tak wiele czasu, że z powodzeniem mogły go zastąpić o wiele ciekawsze wątki, które wymagały rozwinięcia (więcej Suzie poproszę!).

Moim zdaniem na tym nie kończą się słabsze elementy serialu. Nie do końca przemówił do mnie pomysł rozdzielenia zgranej paczki przyjaciół. Dorastanie i związane z tym humory to jedno, ale nie czuć tu już takiej chemii między młodymi bohaterami jak dawniej. Wkradła się niepewność, ich relacja nie wydaje się być już tak silna i nie odniosłam wrażenia, że ta przyjaźń jest w stanie przetrzymać wszystko.

Przez prawie osiem odcinków chłopaki nie wiedzą nawet co się dzieje z Dustinem, Max nastawia Nastkę przeciwko Mikowi w dodatku wykorzystując jej supermoce do szpiegowania, Will nie interesuje się dziewczynami, a w głowie mu jeszcze dziecięce zabawy, przez co kompletnie nie dogaduje się z kumplami. Kryzys przyjaźni dojrzewających nastolatków miał zapewne rzucić świeże spojrzenie na Stranger Things lecz ciągnie się zdecydowanie za długo i zwyczajnie męczy.

Problem mam również z samym zakończeniem serii mając w głowie zapowiedzi twórców, że powstanie nie tylko czwarty, ale i piąty sezon Stranger Things. Bez ostatniej krótkiej sceny koniec nie tylko wycisnąłby łzy z oczu u największego twardziela, ale również stanowiłby świetne i satysfakcjonujące zwieńczenie tej historii. A tak zwyczajnie mam wątpliwości czy zmartwychwstanie Hoppera (a raczej nieuśmiercanie go) i ponowne wypuszczenie w świat tego oślizłego potwora to dobry pomysł (chyba nikt nie ma wątpliwości, że ten tajemniczy Amerykaniec na Kamczatce to właśnie Hopper).

Nie wątpię w kreatywność braci Duffer bo stworzyli świat nieprawdopodobny i mogą trzymać w zanadrzu coś, czego zupełnie się nie spodziewamy, tylko już sam pomysł, że masa Rosjan ma jakieś tajne, podziemne laboratorium w samym centrum USA wydaje się być mocno dyskusyjny (a na tym praktycznie bazował cały trzeci sezon).

Mam nadzieję, że Stranger Things nie podzieli losów innych sławnych serii, które po czasie rozmieniły się na drobne i zaczęły zjadać swój własny ogon tracąc wysokie noty u widzów. Nie ma jeszcze oficjalnej daty premiery, ale mówi się, że do Hawkins zawitamy po raz czwarty w przyszłym roku. Mimo kilku niedociągnięć wciąż jest to bardzo dobry serial i szkoda by było, gdyby tak ciekawy i oryginalny format stał się wtórny. Stranger Things ma przecież zadatki na to, by stać się jedną z najciekawszych serii w historii.

Ocena trzeciego sezonu:

Categories: Recenzja Seriale

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *