O seriach filmów, które niegdyś zachwycały, a teraz są zaledwie cieniem ich świetności sprzed lat.
Dziś popastwię się trochę nad seriami filmów, które utraciły już swoją świeżość, wyraźnie pikują w dół wśród ocen widzów i krytyków, a mimo to powstają nadal ich kontynuacje. Wiadomo, Hollywood nie odetnie żyły złota. Tylko szkoda tych serii, które mogły zapaść w pamięci jako genialne trylogie, opowieści spięte klamrą mające swój początek i sensowny koniec. Tego typu kontynuacje „na siłę” negatywnie odbijają się także na aktorach. Np taki Johnny Depp stał się więźniem wykreowanego przez siebie Jacka Sparrow i nie jest w stanie pozbyć się charakterystycznych gestów i mimiki twarzy tej postaci. Zobaczmy sobie kolejny subiektywny ranking. Może nie zgadzacie się z moimi typami, a może widzielibyście na tej liście coś innego? Możliwe małe spoilery.
Seria Piraci z Karaibów – kiedy w 2003 roku zaprezentowano światu pierwszy film zatytułowany Piraci z Karaibów: klątwa Czarnej Perły nastąpiła mała rewolucja. Rewelacyjny, pełny epickich przygód obraz miał interesującą fabułę i świetną obsadę (z samym Geoffrey Rushem i wschodzącymi gwiazdami kina Orlando Bloomem i Keirą Knightley). Kto nie lubi piratów i nie zazdrości im dalekich wypraw? Film odniósł gigantyczny sukces komercyjny, a Johnny Depp wykreował postać pirata Jacka Sparrow, charakterystyczną i uwielbianą przez widzów. Do pewnego momentu był to jeden z najlepszych filmów przygodowych minionej dekady.
Niestety od czwartej części z 2011 roku wyraźnie czuć zmęczenie materiału i nie pomogła tu obecność Penélope Cruz . Kreacja Deppa stała się już nie tyle nużąca co wyeksploatowana, a kolejne jego zmagania na ekranie już tak nie bawią. Obecnie wydaje się, że Depp nie ma za wiele aktorsko do zaoferowania. Można wręcz odnieść wrażenie, że od tamtej pory w każdym swoim filmie gra manierą Jacka Sparrow – nie co zblazowanego, podchmielonego pirata, któremu plączą się słowa (późniejsza „Alicja w krainie czarów” czy „Mroczne cienie”).
To mogła być bardzo udana trylogia. Niestety postanowiono doić ten format mimo, że najnowsza piąta część zatytułowana Dead Men Tell No Tales (o zgrozo przetłumaczona u nas Zemsta Salazara) to już jedynie popłuczyny po jednym z najlepszych filmów przygodowych po 2002 roku. Nie tylko gra Johnny’ego Deppa jest na coraz słabszym poziomie, ale niestety również fabuła utraciła już swoją świeżość. Tym razem twórcy sięgnęli po legendę trójzębu Posejdona. Czy to koniec? Ten kto widział ostatnią część musiał zwrócić uwagę na scenę po napisach, która wskazuje że szykuje się kontynuacja.
Seria Obcy – to arcydzieło. I tak, ta pierwsza część z 1979 roku jest arcydziełem. Już dawno żaden film nie wywarł na mnie takiego wrażenia będąc zbudowanym na niedomówieniach. Przecież tytułowy Obcy pojawia się w tym filmie dosłownie na dwie minuty. To jednak wystarcza gdyż przerażenie budzi w nas zupełnie coś innego. Oddech potwora czuć na plecach bohaterów przez cały seans mimo, że jego samego jest tam naprawdę niewiele. Jest tu pięknie zbudowany klimat (spójrzcie tylko na biel statku kosmicznego Nostromo, rozbryzgującą się w nim czerwoną krew i pot na twarzach potencjalnych ofiar). Wszystko pięknie grało do momentu cudownego zmartwychwstania Ripley. Jej skok w gorącą lawę był dosadnym sygnałem, że to koniec serii i satysfakcjonującym zakończeniem tej opowieści.
Twórcy pokusili się jednak w 1997 roku o kolejny film i nie pomogła tu obecność ani Rona Pearlmana ani Winony Ryder. Niestety dwadzieścia lat potem powstała jak dotąd ostatnia i najgorsza część – Obcy: Przymierze (a pięć lat wcześniej nawiązujący do początków kosmicznych monstrów Prometeusz). Dlaczego Ridley Scott zniszczył to, na co sam zapracował w poprzednich odsłonach? Zamiast tajemnicy mamy tu masę przewidywalnych klisz takich jak oddalanie się od grupy, podchodzenie do nieznanej formy życia jak do uroczej zabawki oraz zaskakujące sprowadzenie roli superinteligentnego Obcego do głupiutkiego potworka biegającego po korytarzach i wpadającego w każdą zastawioną pułapkę. No i ulubione: kapitan statku idzie na szybki numerek wiedząc, że jego towarzysze są na ważnej i zagrażającej życiu misji gdzie prawdopodobnie przebywa obca forma życia z nieznanymi zamiarami. Pod koniec seansu można się cieszyć gdy Obcy w spektakularny sposób pozbywa się większości głupich i lekkomyślnych bohaterów. Team Alien!
Seria Gwiedzne wojny – Najnowszej odsłonie Gwiezdnych wojen pod szyldem Disneya mówię nie. Tak, jest efektowny, tak jest tu dużo akcji. Jednak pierwsze części jak i te nakręcone po 2000 roku biją je na głowę. Ostatni Jedi nijak się ma do świetności poprzednich odsłon uniwersum. Oglądając miałam wrażenie, że film powstał dla młodszej części widzów nie robiąc sobie kompletnie nic z tego jak wcześniej kształtował się świat i zachowanie bohaterów.
Film Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi został ugrzeczniony, uraczony wszędobylską poprawnością polityczną, wzbogacony tandetnymi scenami (czy ktoś kiedykolwiek zapomni o księżniczce Lei fruwającej w kosmicznej przestrzeni)? To, co uczyniono z tak ważną postacią jak Luke Skywalker skomentował sam odtwórca tej roli – Mike Hamill: To nie jest mój Luke, zrobiłem to czego wymagał scenariusz.
Niestety to widać. Kolejnym zbędnym wątkiem jest związek Rose i Finna, a także słynna już kwestia papuśnej Azjatki Wygramy wojnę nie zabijając wrogów, tylko ratując tych, których kochamy, która nijak się ma do poprzednich odsłon. Obecnie nie ma chyba sensu liczyć na to, że kolejne filmy będą równie dobre jak te starsze. Efekciarskie nie znaczy dobre. To przykre, ale nie pamiętam z ostatniego seansu za wiele szczegółów, wcześniej filmy z uniwersum Gwiezdnych Wojen zostawały w głowie na długo po obejrzeniu.
Seria Epoka Lodowcowa – Twórcy Shreka wyciągnęli konsekwencje i nie popełnili już więcej tego samego błędu. Zakończyli serię kiedy zauważyli, że wyraźnie maleje zainteresowanie przygodami zielonego ogra i gadatliwego osła, a ludzie nie chodzą już tak tłumnie do kin. Była już kontynuacja związku z księżniczką, utarczki z teściami, a potem także dzieci i małżeńska rutyna. Życie. W ostatniej części czuć było zmęczenie materiału, żarty nie śmieszyły już tak bo w końcu jak dużo można ich wymyślić i wkładać w „kłapy” postaci? Od premiery ostatniej części Shrek Forever After minęło już 9 lat! i nic nie wskazuje na kontynuację.
Rok po Shreku premierę miała seria Epoka Lodowcowa. I tutaj dostaliśmy już 5 tytułów z czego ostatni to Epoka Lodowcowa 5: Mocne uderzenie z 2016 roku. Przygody zwierzaków, które walczą ze zmianami klimatu odniosły w pierwszy latach duży sukces i do dziś stanowią żelazny punkt ramówki telewizyjnej w okresie świąt czy ferii. Najnowsza odsłona przedstawia Mańka, Sida i Diego próbujących znaleźć dla siebie schronienie w trakcie grożącego im…uderzenia wielkiego meteorytu. Nie wiem jakie jeszcze kataklizmy dla tych zwierzaków zwiastują twórcy, ale już można wyczytać, że planowane są kolejne kontynuacje. Można im tylko współczuć. Właściwie pod tę samą kategorię można podciągnąć Madagaskar z 2005 roku.
Seria Pitbull – pozostanie w pamięci widzów jako świetny polski serial. Jeden z pierwszych rodzimych, które podejmują tematykę kryminalną nie wygładzając bohaterów i ukazując cały brudny przestępczy świat. Serial (a później także film) z 2005 roku jest brutalny, mocny i bardzo dobrze zagrany (gwarantują to takie nazwiska w obsadzie jak Andrzej Grabowski, Janusz Gajos, Michał Kula i Marcin Dorociński). Aż dziwne, że najnowsze serie wychodzą spod ręki tego samego reżysera.
Nazwisko Vega (właściwie Patryk Krzemieniecki) jest znane chyba wszystkim – to wyjątkowo aktywny twórca, którego filmy w kinach oglądają miliony Polaków. Sposób opowiadania przez niego historii i bezzasadne umieszczenie niezliczonej ilości przekleństw, a także dialogi rodem z Trudnych Spraw czynią jego filmy ciężkostrawnymi. Pitbullowi ucięto jaja.
Niebezpieczne kobiety i Kobiety Mafii to twory filmopodobne nijak nie oddające klimatu tej pierwszej części. Nie wystarczy naszpikować film scenami pościgów, a w usta bohaterek wsadzić brzydkie słowa. Nie ma już tego, co tak bardzo definiowało serial Pitbull, a także pierwszy film nakręcony po sukcesie serii odcinkowej. Niepotrzebnie bohaterkami uczyniono kobiety. I piszę to ja kobieta. Wolałam Pitbulla męskiego, z charakterem, gryzącego i z jajami.
Seria Szybcy i wściekli – To nie do wiary, że od premiery pierwszej części filmu minie zaraz dokładnie 18 lat! W tym czasie powstało już 7 kontynuacji, a zapowiadane są kolejne i to nie jest żart. W 2001 roku ten film robił wrażenie. W obsadzie nieżyjący już Paul Walker, Vin Diesel, Michelle Rodriguez, a z kolejnymi częściami do ekipy aktorów dołączały ładne aktoreczki, by ubarwić drugi plan. Osobiście nie wiem ile filmów o wyścigach samochodowych można obejrzeć i czym mogą się różnić (na swoje usprawiedliwienie dodam, że widziałam kilka z nich). Podejrzewam, że fabuła ma tu raczej drugorzędne znaczenie. W ostatniej odsłonie zatytułowanej po prostu „Szybcy i wściekli 8” na złą i niebezpieczną drogę prowadzi bohaterów sama Charlize Theron (a właściwie Cipher).
Mimo, że ta seria nie ma już nic ciekawego do powiedzenia, nadal zarabia dużo pieniędzy. Nie zabija się przecież kury znoszącej złote jaja. Vin Diesel już ogłosił, że zagra w kolejnych filmach w 2020 i 2021 roku. Twórcy pokusili się też o stworzenie spinoffu. Może szykuje się jakiś rekord w ilości filmów z jednej serii?
Bonus: Seria Oszukać przeznaczenie. Film Jamesa Wonga z 2000 roku ma naprawdę interesujący punkt wyjścia jak na produkcję skierowaną głównie do młodego widza (w obsadzie znani z amerykańskich komedii aktorzy tacy jak Ali Larter, Sean William Scott czy Devon Sawa). Nie jest to typowy slasher jakie znamy, bo na nastolatków nie poluje jakiś dziwak-morderca, a los. Nie uciekniesz przez przeznaczeniem, a jeśli nawet to za chwilę ono cię dorwie bo powinieneś był zginąć wcześniej. To był strzał w dziesiątkę, ale może na ten jeden góra dwa filmy. Bo w końcu ile razy los będzie chciał się dorwać do tych młodych ludzi i ile razy można opowiadać praktycznie tę samą historię? Dziś aktorzy odtwarzający główne role są już po czterdziestce, a kolejnych odsłon doczekaliśmy się 4. Stanowczo za dużo.
Wystarczy zapoznać się z początkiem opisu czwartej części: młody człowiek doświadcza wizji w trakcie wyścigów samochodowych i widzi jak ludzie giną na trybunach. W ostatniej odsłonie z 2011 roku wizja dotyczy przejazdu autobusem na moście, który ma się zawalić. Dalej już wszystko znacie. Schemat jest tak ograny, że nic tu nie może zaskoczyć choćby starano się upchnąć jak najbardziej spektakularne sceny śmierci bohaterów.
Po sukcesie dwóch pierwszych części sprzed 19 lat w obsadzie pojawiają się nieznane nazwiska, zmieniają się reżyserzy, a krążą wieści że ma powstać kolejna szósta część.
Faktycznie, w przypadku wszystkich tych filmów, dalsze epizody nie powinny mieć już miejsca.