Uwaga! Możliwe spoilery!
Nie powiem, że nie czekałam na ten film. Wprawdzie w ostatnim czasie mamy wysyp wielu produkcji Disneya w wersji aktorskiej lub CGI (przed chwilą był Dumbo, w lipcu czeka Król Lew), ale Aladyn to jedna z najsłynniejszych animacji tamtego złotego okresu, a dziś przeżywa swój renesans. Pochodzi dokładnie z 1992 roku. Głosu Dżinowi użyczył wtedy sam Robin Williams (w polskiej wersji językowej Krzysztof Tyniec). Odtwórca tej roli miał więc bardzo trudne zadanie, gdyż gra Williamsa zapisała się w panteonie najlepszych. W kinie już od trzech dni można zobaczyć film w reżyserii Guya Ritchie. Jak wypada na tle oryginału, jakie są jego mocne strony, a jakie wady? Przeczytajcie moją recenzję filmu obejrzanej w wersji z polskimi napisami (niezmiennie nie trafia do mnie dubbing w filmach aktorskich).
Przede wszystkim cieszy mnie to, że nie zrezygnowano z największej zalety tej opowieści, a mianowicie z muzyki. Aladyn to przede wszystkim musical tak więc osoby, które nie przepadają za tym gatunkiem filmowym, mogą odczuć znużenie gdyż piosenek jest tu bardzo dużo. Alan Menken to spec od najpiękniejszych ścieżek muzycznych do animacji Disneya i to on odpowiada za powrót ducha lat 90 kiedy to animacja okazała się na świecie wielkim hitem (pisałam o tym szerzej w tym tekście). Pokuszono się o nowe aranżacje i nie zabraknie tu choćby Arabian Nights, Prince Ali, One Step Ahead czy kultowego już A Whole New World. Piosenki podane są w nowy sposób, niektóre wzbogacone o nowoczesne brzmienie. Są przede wszystkim dobrze zaśpiewane, opowiadają znaną już nam historię i doskonale dopełniają obrazu. Mamy tu także nowe piosenki. Na szczególną uwagę zasługuje Speechless w wykonaniu Naomi Scott czyli księżniczki Dżasminy.
Miasto Agrabah mieni się kolorami. Przywodzi od razu na myśl produkcje Bollywood. Jest barwnie, głośno, tanecznie i bardzo widowiskowo. Widać to przede wszystkim w scenie pojawienia się w królestwie księcia Ali. Tłumy tancerzy, piękne kolorowe kostiumy, kwiaty, kolorystyka miasta – wszystko to krzyczy. Film jest wręcz przejaskrawiony, co osobiście bardzo mi odpowiada ze względu na to, że to baśń i fantastyczny świat pełen zaczarowanych przedmiotów.
Mocnym punktem Aladyna jest casting. Mam wrażenie, że nie można było wybrać lepszego aktora do głównej roli. Mena Massoud jest idealnym odpowiednikiem animowanego złodzieja o dobrym sercu i szerokim uśmiechu. Jest nie co łobuziarski, zakłopotany gdy znajduje się w nowej sytuacji, czuć między nim a księżniczką chemię. Naomi Scott idealnie pokazuje charakter Dżasminy (który tutaj jest jeszcze silniejszy niż w animacji). Jest zjawiskowo piękna, ale też stanowcza i ma tutaj o wiele więcej do powiedzenia. Nie jest to na siłę wtykany feministyczny wątek, sceny z Dżasminą, jej cała historia, a także zmiany jakie na koniec zachodzą są następstwem konsekwentnego budowania tej postaci. No i jaki ta dziewczyna ma głos! Śpiewa naprawdę dobrze, a w dodatku swoją mimiką pokazuje całą gamę emocji.
Wiele wątpliwości budził wybór Willa Smitha do roli Dżina i powiem, że aktor wybronił się choć jego grze daleko do ideału. Okazuje się, że w tej opowieści Dżin ma w sobie sporo pierwiastka ludzkiego i jest to na tyle ciekawe, że jego losy nie są obojętne widzowi, a nawet można zacząć tej postaci współczuć i sympatyzować z nią. Will Smith wprowadza tu sporo humoru, ale robi to po swojemu i nie stara się kopiować Robina Williamsa. Sam Smith zresztą podkreślał niejednokrotnie w wywiadach, że jest to dla niego bardzo trudne zadanie. Stara się jak może i to widać. Momentami jest naprawdę zabawnie. Zwłaszcza, że robi to właściwie w taki organiczny, niewymuszony sposób.
Spory problem mam zdecydowanie z głównym antagonistą opowieści o Aladynie. Dżafar był w bajce przerażający, podły i tajemniczy, w filmie…cóż nie jest. Marwan Kenzari jest obdarzony dość wysoką barwą głosu tak więc chwilami brzmiał bardzo nieprzekonująco i mało złowieszczo. Owszem, ma swoje momenty, ale tak naprawdę bardzo duże nadzieje pokładałam właśnie w postaci wezyra i zabrakło mi tego, co w animacji było na pierwszym planie. Dżafar to jedna z najbardziej złowieszczych postaci jakie powstały w umysłach twórców Disneya. Szkoda.
CGI wypada bardzo dobrze. Zarówno zwierzęta czyli tygrys Radża, małpka złodziejaszek Abu oraz papuga i szpieg wezyra Iago są tu pełnoprawnymi bohaterami tuż obok prawdziwych aktorów. Oklaski dla latającego dywanu. Nie mogło go zabraknąć i spełnia swoją rolę tak jak można było tego oczekiwać od opowieści od złodzieju o dobrym sercu. I tak! Pojawia się tu oczywiście romantyczny przelot na dywanie gdy Aladyn pokazuje ukochanej piękno świata. Myślę, że bez tego film Aladyn nie mógłby zaistnieć.
Warto wspomnieć o jeszcze dwóch zaletach musicalu. Istotna scena w jaskini jest zrealizowana z dbałością o każdy szczegół, a moment, w którym Aladyn sięga po raz pierwszy po lampę to perełka tej dwugodzinnej produkcji. Bardzo dobrze obronił się też króciutki, ale przezabawny fragment filmu, w którym występuje Billy Magnusen jako Anders. Jego książę Skanlandii jest komiczny i choć scena jest bardzo krótka, kradnie dosłownie każdą jej sekundę.
Ale żeby nie było tak różowo. Mniej więcej pod koniec filmu w ostatnim segmencie odczułam brak koncepcji na dalszy ciąg historii. Wkradł się chaos (znów nie broni się tutaj mało złowieszczy Dżafar choć stara się jak może). W tym momencie film goni tak jakby kończył się czas i należało domknąć różne wątki przed napisami końcowymi. Segment powinien być nie co dłuższy, by mógł rozwinąć motywacje postaci.
Również ojciec Dżasminy, sułtan (Navid Negahban) trochę odstaje od pierwowzoru z klasycznej animacji. Sułtan w animowanym Aladynie jest obdarzony specyficznym poczuciem humoru i jest takim pociesznym dziaduniem, który wzbudza sympatię i ma hopla na punkcie swojej ślicznej córeczki. Sułtan filmowy tego nie ma. Jest raczej surowy, bardzo wyważony i poważny. Zdecydowanie wolałam tego ojca z animacji.
Nowy Aladyn spodoba się przede wszystkim miłośnikom animacji z 1992 roku i musicali w ogóle. Jest tu naprawdę dużo akcji, ciągle coś się dzieje więc nie można narzekać na nudę. Wszystkie dzieci lat 90 mają nie lada gratkę – nostalgiczny powrót do czasów największej świetności studio Disney tyle, że w bardziej cukierkowej i nowoczesnej oprawie. Właściwie tego oczekiwałam po zwiastunie i nie zawiodłam się.
Moja ocena 7,5 :