Tekst zawiera dużo spoilerów, także co do zakończenia!
Nie pisałam jeszcze na blogu o Grze o tron, a ostatni sezon jest do tego idealnym pretekstem. Zgodnie z maksymą lepiej późno niż wcale zapraszam na wynurzenia na temat trzeciego odcinka ósmego sezonu, który najprawdopodobniej przejdzie do historii jako jeden z najlepiej nakręconych epizodów jakie tylko kiedykolwiek pojawiły się na małym ekranie. Dopiero po ujrzeniu pierwszych zapowiedzi Gry o tron dotarło do mnie, że to najprawdziwszy ostateczny koniec tej sagi. Od zakończenia poprzedniego sezonu minęły już 2 lata. W tym czasie nadrabiałam produkcje serialowe, które wprost zalały nasze odbiorniki umilając oczekiwanie. Gra o tron to serial specyficzny, który gości na ekranie od 2011 roku i ostatnio można było mu zarzucić to, że znacząco obniżył loty. Moją psychikę i wrażliwość rozdzierały niejednokrotnie brutalne sceny śmierci (w tym słynne Krwawe Gody). To chyba pierwszy serial, który z taką lubością pozbywa się wszelkich bohaterów, a nawet postaci które mogły być uznane za kluczowe dla fabuły. Valar Morghulis jak to się mówi. Sam autor książkowej sagi George R.R. Martin radził w licznych wywiadach aby nie przyzwyczajać się do żadnych postaci. Wniosek jest jeden – w tym serialu może zdarzyć się absolutnie wszystko, a Twój ulubiony bohater może za chwilę stracić głowę.
Sezon 8 rozpoczął się dwoma spokojnymi i wyważonymi odcinkami, w których główne role odgrywały relacje między bohaterami. Niektóre spotkania były pełne wzruszeń (Jaime i Brienne, Sansa i Theon), niektóre pełne napięcia (Jamie i Bran, Sansa i Daenerys, Sam i Daenerys). Odcinki o powolnym tempie, niespiesznej narracji, pełne nawiązań do wydarzeń z poprzednich lat były potrzebne. Zapowiadały to, co nieuchronne, a jednocześnie pozwoliły pojednać się zwaśnionym bohaterom. Gdzieś pośród rozmów, nieśmiałych uśmiechów, spotkań w sali kominkowej pobrzmiewa strach przed ostatecznym starciem z armią Nocnego Króla zmierzającą na mury Winterfell. I to czuć w każdym kadrze.
Otrzymaliśmy więc rozbudowane dialogi, postaci wpadające sobie w objęcia, pojednania czy też rozliczenia z bolesną przeszłością. To oznaczać mogło tylko jedno – trzeci odcinek będzie mocny, tempo nie da wytchnienia, w trzecim epizodzie dojdzie do rozlewu krwi. Już od dawna internauci prześcigali się w tworzeniu teorii, a nawet typowali kto umrze, w jaki sposób i ile postaci ostatecznie pożegnają widzowie. Walka w obronie ludzkości i jej dziedzictwa musi być epicka i taka też była. Początek sezonu nie zawiódł i nie uśpił czujności. Z niecierpliwością czekałam na Długą noc zwłaszcza, że twórcy nakręcili widowisko trwające ponad 80 minut. Dostałam to, czego chciałam i skupię się tu na pozytywach. Punktuję tutaj najmocniejsze strony odcinka.
Początek
Wnikliwe oko na pewno przyuważyło w napisach początkowych nazwisko dawno niewidzianej Carice van Houten. Wiadomo był więc, że zakapturzona postać zjawiająca się tuż przed bitwą to Melisandre. Czarownica przybyła z misją i już w pierwszych minutach dodaje symbolicznie otuchy zapalając Arakh Dothraków czyniąc z oręża płonące pochodnie. Z głośnym okrzykiem bojowym ruszają oni w ciemność. Ta ciemność i głucha cisza spowijają całe Winterfell, a mrok potęguje dodatkowo powołana do życia przez Nocnego Króla śnieżyca. Gasnące w oddali płomienie to widok iście przygnębiający. Wiemy już, że wróg jest niezwykle potężny, a Dothrakowie to jedynie mięso armatnie tak szybko spisane na straty.
Armia umarlaków nie taka głupia jakby się mogło wydawać
Najpewniej z pomocą swojego króla, powstrzymane przez palący się ogień nie dają tak łatwo za wygraną. Tworząc mur z ciał przygaszają część płomieni, aby ułatwić innym przedostanie się na mury Winterfell. Kto by pomyślał, że te śmiercionośne istoty wykażą się takim sprytem. W tym momencie warto wspomnieć o armii Nieskalanych dokonującej ogromnego poświęcenia gdy pierwsze rzędy wojowników zostają wręcz pochłonięte przez falę umarlaków, by żołnierze na tyłach mogli dokonać odwrotu i schować się za bramą. W tym momencie zdecydowanie bitwa przechodzi w drugą fazę.
Wojna jest nie tylko krwawa, ale też wyniszczająca psychicznie
Po tym odcinku przed oczami pozostaje mi przede wszystkim obraz przerażonego i zrezygnowanego Sama (cóż się dziwić, całe życie spędził z nosem w książkach, a walka nigdy nie była jego mocną stroną), nieporadnej Daenrys, która bez smoków i swojego wiernego obrońcy Jorah nie jest w stanie się sama obronić. Żelaznym punktem tego odcinka jest jednak postać Aryi. Mimo, że to wyszkolona wojowniczka, mająca już za sobą wiele stoczonych walk zdaje się być przerażona i zagubiona. Znajduje jednak w sobie nadludzką wręcz siłę budząc podziw samego Clegane. Dla odmiany dzielny i silny Sandor Clegane przez większość czasu chowa się za murami. Pal licho, że panicznie boi się ognia, on naprawdę jest sparaliżowany. Widok wyczerpanej ale wciąż walczącej młodej dziewczyny uzmysławia Ogarowi siłę Aryi i staje się przyczynkiem do pokonania jego własnych lęków.
Jest taka genialna scena z udziałem Aryi, która mimowolnie skojarzyła mi się z nielubianym przeze mnie momentem w grze Harry Potter i kamień filozoficzny kiedy to w bibliotece trzeba ominąć woźnego Filcha i nie dać się złapać w środku nocy. Ścisk gardła murowany gdy Arya próbuje się wydostać z biblioteki pełnej wyczulonych na każdy szmer umarlaków, a jej pomysły takie jak rzucanie książek dla odwrócenia uwagi czy też skradanie się za regałami okazują się być genialne w swej prostocie. Na tych scenach wbijałam paznokcie w twarz.
Ci, którzy mieli walczyć nie zawiedli choć przewidywania co do śmierci nie do końca się sprawdziły
Ser ( w końcu!) Brienne dawała z siebie wszystko podobnie jak Jamie walczący ramię w ramię u jej boku odpychając hordę zombiaków. Czy mogło być jednak inaczej? Z życiem bardzo szybko pożegnał się Edd Tollett. Tormund o dziwo nie poległ, ale dzielnie stawiał czoła wrogom. Nie zginął też nikt ze Starków, przetrwali Szary Robak i Missandei. Tak więc twórcy zrobili widzom na przekór i mimo, że bohaterowie snuli plany o przyszłości na dalekiej wyspie, nie uśmiercili ich jak przewidywano. Nie zginęła ani jedna bardzo ważna postać, która jest z nami od samego początku. Melisandre dotrzymała słowa mówiąc, że o świcie już jej nie będzie. Zdejmując magiczną kolię z szyi dosłownie rozsypała się w proch na oczach Davosa.
Najbardziej bohaterską śmierć ponieśli Jorah, Beric, Theon i Lady Mormont
Typowanie śmierci Lyanny Mormont okazało się być trafne. Ta waleczna i odważna dziewczynka nie miała żadnych szans w starciu z ożywionym olbrzymem. Powalona silnym ciosem, wstaje i choć wie, że to koniec nie poddaje się. Zostaje złapana przez olbrzyma i zmiażdżona. Trzask jej kości odbijał się echem w mojej głowie jeszcze przez kilka minut. O dziwo niepokorna Lady ma jeszcze siłę wbić sztylet w oko olbrzyma tym samym unicestwiając go. To jest naprawdę mocna scena, a postać małej Lyanny otrzymała godną śmierć i chwilę chwały. Jej oczy na kilka minut zdążyły jeszcze zabłysnąć niebieskością, ale po śmierci Nocnego Króla podobnie jak inni polegli w bitwie, odeszła na zawsze.
Beric poświęcił się dla Aryi i Clegane powstrzymując umarlaków własnym ciałem (kto jeszcze ma skojarzenia z Hold the Door?) Udało mu się jednak doczołgać do komnaty i odejść z dala od rozwścieczonych umarłych, co z pewnością jest lepsze niż bolesne konanie w ich szczękach. Jorah zginął jak przewidywało wielu. Obronił swoją ukochaną królową i wypełnił swoją życiową misję strzegąc jej do ostatniej chwili. Zmarł w wyniku odniesionych na polu walki ran. O Theonie akapit niżej gdyż ta postać zasługuje na rozbudowany komentarz.
Theon Greyjoy musiał odejść
Decydując się na ochronę Brana w Bożym Gaju rzecz jasna podpisał na siebie wyrok i doskonale wiedział, że to jego ostatnie chwile życia. Theon to jedna z najbardziej złożonych postaci, która poniosła straszliwą karę za swoje czyny (m.in. zabicie synów młynarza). Z każdym kolejnym seansem postać torturowanego chłopaka zyskiwała, a szereg podjętych decyzji doprowadziły go właśnie do Winterfell. Z pełną świadomością oddał życie w obronie rodu Starków, którego niegdyś był zaciętym wrogiem.
Słowa Brana, który mówi mu, że jest dobrym człowiekiem są pięknym zwieńczeniem drogi tego bohatera i jego odkupieniem. Theon otoczony przez głuchą ciszę i opuszczony przez poległych kompanów z łzami w oczach rzuca się z włócznią na Nocnego Króla, który przebija go wyrywając mężczyźnie broń. Będę tęsknić. Naprawdę.
Krypta pełna grobów zmarłych przodków to kiepskie miejsce na schronienie
Nie myliliście się jeśli uważnie oglądaliście poprzedni odcinek Gry o tron i typowaliście kryptę jako miejsce niebezpieczne. Powtarzano kilka razy, że tam schronią się przed umarłymi ci, którzy nie staną do walki – a więc zwykłe kobiety (w tym Goździk z Małym Samem), dzieci i starcy. Trafili tam także niepogodzony z decyzją Tyrion oraz lord Varys (który z przebiegłego szpiega i intryganta stał się nic nieznaczącą i marginalną postacią).
Sansa została wysłana do krypt przez Aryę, która uprzednio wręcza jej sztylet ze słowami uderza się ostrym końcem. Mimo, że po wskrzeszeniu umarłych faktycznie zmarli powstają ze swoich grobów, nie dochodzi tam aż do takiej rzezi jakiej moglibyśmy się spodziewać. Nie uświadczymy też widoku Neda Starka biegającego bez głowy. Owszem jest kilka krótkich scen, ale to nie jest stara Gra o tron gdy twórcy nie szczędzili krwawych obrazków. Po kilkuminutowej sekwencji widzimy już, że przeżyła garstka ludzi skrywających się w kryptach. Można to zrzucić na brak czasu, w końcu były o wiele ważniejsze kwestie do przedstawienia na ekranie.
Wśród ocalałych są także Sansa i Tyrion, którzy nawiązują nić porozumienia w godzinie niechybnej śmierci i postanawiają wyjść z ukrycia, by stawić czoła umarlakom. Sansa po raz kolejny wykazuje się także rozsądkiem gdy tłumaczy byłemu mężowi, że ich obecność na murze jest zbędna i nie są w stanie nic z tym zrobić.
Zakończenie bitwy i śmierć Nocnego Króla
Jona Snow jest tu bardzo mało. Tak naprawdę oprócz kilku scen ze smokami nie odgrywa on aż tak istotnej roli w przebiegu bitwy o Winterfell (w tym samym czasie Daenerys boleśnie przekonuje się, że króla nie ima się smoczy ogień). Przez większość czasu Nocny Król zwodzi go sztuczkami lub atakuje mu smoka, a wskrzeszony Viserion ziejący niebieskim ogniem skutecznie uniemożliwia Jonowi przedostanie się do Bożego Gaju gdzie przebywa Bran . To Jon Snow był brany pod uwagę jako ten, który zgładzi ostatecznie Nocnego Króla. Miał być legendarnym Azorem Ahai.
Tymczasem ten jedyny, ostateczny cios zadaje królowi…Arya. Wściekłość niektórych widzów rozumiem. To całkowicie pokrzyżowało wszelkie teorie, które narosły w trakcie emisji serialu Gra o tron. Ale czy Arya nie jest właśnie tą idealną postacią, która ma wszelkie predyspozycje, by stać się wybawczynią Brana/Trójokiej Wrony oraz wszystkich innych ludzi?
Przyjrzyjmy się drodze jaką przeszła. Przez lata postać najmłodszej córki Eddarda Starka ewoluowała. Z ciekawej świata, krnąbrnej chłopczycy przemieniła się w pewną siebie, obeznaną w sztukach walki wojowniczkę i zabójczynię. Biegle włada mieczem, strzela z łuku. Wiele lat tułała się po świecie, a w Braavos dołączyła do Gildii Ludzi Bez Twarzy.
Choć przychodzi jej to z wielkim trudem pozbywa się swojej tożsamości, staje się tym samym Nikim, a niedługo potem traci także wzrok. Wkrótce go odzyskuje, a długi i bolesny trening pozwala jej zmieniać twarz. Dzięki nowym zdolnościom podstępem zemściła się na Walderze Frey i jego rodzie za krzywdy i masakrę jakie zgotował jej bliskim. Zabiła także Littlefingera wykonując wyrok wydany przez nią i rodzeństwo.
Tylko ona jest w stanie zadać ostateczny cios Nocnemu Królowi gdyż posiada tę niezwykłą zdolność – podkrada się niezauważenie, a gdy król w ostatniej chwili chwyta ją za gardło jest już za późno. Arya przerzuca z ręki do ręki swój sztylet z valyriańskiej stali i wbija go w brzuch Nocnego Króla doprowadzając tym samym do jego upadku.
Już wcześniej Melisandre uchyliła rąbka tajemnicy uważnym widzom. To ona powiedziała Aryi, że zamknie brązowe, niebieskie i zielone oczy. Kto ma oczy w intensywnym kolorze niebieskim chyba wie każdy. Poza tym niezwykle ciekawe jest zdanie wypowiedziane wcześniej przez Brana – No one can kill the Night King.
Język angielski ma tę niesamowitą płynność, a więc gra słów może być rozumiana dwojako. Nikt nie może zabić Nocnego Króla, a może raczej Nikt może zabić Nocnego Króla? Jeśli powiążemy słowo Nikt z tym, czym się stała Arya można się domyślać, że Bran wiedział, że to właśnie ona zakończy wojnę i dlatego podarował jej sztylet z valyriańskiej stali.
Klimat stworzony przez twórców i muzyka
W kwestii technicznej nie odniosłam wrażenia, że obraz jest zbyt ciemny. Wystarczy, że przywołam w pamięci ostatni ultraciemny odcinek Twin Peaks żeby uznać, że twórcy Gry o tron wybronili się lepiej niż dobrze. Materiał nie należał do najłatwiejszych. Akcja toczyła się w nocy, wokół zamku szalała burza śnieżna, wijące się umarlaki mieszały się z żywymi, a sceny w pogrążonym w mroku wnętrzu zamku doskonale potęgowały poczucie pustki i wszędzie czającego się zagrożenia. Wszystko było jednak dobrze doświetlone. I pewnie nie bez znaczenia jest ekran, na którym oglądacie odcinek. Nie mogę tu nic zarzucić gdyż na moim prezentowało się to bardzo dobrze.
Otrzymaliśmy doskonałe sekwencje z udziałem gigantycznych latających stworzeń. Smoki mimo, że nie miały zbyt wiele czasu antenowego skradły każdą scenę, w której się pojawiły. Budżet odcinka przekraczał 15 mln dolarów, efekty specjalne są więc na najwyższym poziomie i nie odbiegały jakością od hollywoodzkich blockbusterów z ekranów kin. Nie zgodzę się, z powszechną opinią że nie miały dużego udziały w bitwie. W końcu paliły ogniem wroga i przyczyniły się do znacznych strat wśród armii umarłych (przynajmniej przed ich wskrzeszeniem).
Dźwięk, który najczęściej wybrzmiewał z ekranu w podniosłych chwilach to cisza. Słychać jedynie bicie serca, czuć strach i skupienie bohaterów. W ważnych momentach widzom towarzyszyła delikatna, patetyczna muzyka. Na uwagę zasługuje końcowa sekwencja w otoczeniu utworu granego na pianinie ilustrującego sceny nakręcone w slow motion. Obecne są tu utwory autorstwa Ramina Djavadi – The Night King oraz Against All Odds.
Można powiedzieć wiele, ale nie to, że Długa Noc zawiodła moje oczekiwania. Już dawno żaden odcinek w żadnym serialu nie dostarczył mi tylu emocji co ten. I jest tu wszystko – spektakularne sceny walk, świetne efekty specjalne, doskonale dobrana muzyka, klimat osaczenia i beznadziei i elementy horroru. Nocny Król nie odniósł zwycięstwa, a więc niedobitki nie muszą się ukrywać przed całkowitą ciemnością.
Pozostało już tylko wyruszyć na Królewską Przystań. Nie zapominajmy o tym, że saga zwie się Gra o Tron, a nie Gra o zwycięstwo nad Nocnym Królem, a więc to co istotne jeszcze przed nami. Odcinek 4 zapowiada kolejną wielką bitwę. Przyznajcie, że czekacie na śmierć Cersei tak jak ja. Pozostaje jeszcze kwestia tego co zrobi Bronn z kuszą, którą Tyrion zabił swego ojca, jaki koniec czeka bohaterów, czy zginie któraś z głównych postaci? Pytania mnożą się stale, a odpowiedź już niedługo. A do samego końca pozostały jeszcze tylko 3 odcinki.